Unikanie bliskości


"Kiedy nie utrzymujemy z nikim bliskich stosunków wiemy przynajmniej czego możemy się spodziewać - niczego".


"Bliskie i intymne stosunki z drugą osobą ujawniają nasze słabe punkty i czynią nas bardziej wrażliwymi na zranienie".



"Uciekamy przed miłością albo nie dopuszczamy do nawiązania bliskich stosunków z innymi, chwytając się różnych sposobów. Wymyślamy niestworzone rzeczy, aby zabić w sobie potrzebę bliskości innego człowieka. U każdego, kogo poznamy, wynajdujemy wady; odrzucamy innych, zanim damy im jakąś szansę. Przywdziewamy maski i udajemy innych niż jesteśmy. Rozdzielamy swoje uczucia między tyle osób, że z nikim nie jesteśmy na tyle blisko, aby dać się zranić. Metodę tę nazwał ktoś "rozcieńczaniem mleka. [...] Czasami zapobiegamy nawiązaniu bliskich stosunków, nie godząc się na szczerość i otwartość. Niektórych z nas paraliżuje taki lęk [...], że dosłownie uciekamy, usuwając się fizycznie z każdej sytuacji, w której mogłaby pojawić się miłość albo ryzyko otwarcia się na drugiego człowieka i związane z tym niebezpieczeństwo ujawnienia swoich uczuć i wrażliwości".

/Melody Beattie, Koniec współuzależnienia, Media Rodzina, Poznań 2003/



Dlaczego unikamy bliskości na tak wiele, czasem bardzo wymyślnych, sposobów?



Przyczyn może być równie dużo. Wśród najczęstszych jest negatywna lub ambiwalentna relacja z rodzicami w dzieciństwie. W grupie najwyższego ryzyka są dzieci rodziców z jakimś uzależnieniem. Jeśli rodzic jest uzależniony od alkoholu, leków, narkotyków, pracy, seksu, hazardu, lub czegoś innego, to będzie wytwarzał przestrzeń sprzyjającą unikaniu bliskości. Przede wszystkim dlatego, że relacja z rodzicem, u którego jest jakiś dominujący  życiowy problem, to relacja, w której problem rodzica prędzej czy później, zaczyna także dominować w jego otoczeniu. Najpierw najbliższym, potem dalszym. Równie dobrze może to być problem emocjonalny (depresja, schizofrenia, labilność emocjonalna i wiele innych natury psychicznej). 



Podobny wpływ na relacje ze swoim dzieckiem mogą mieć także rodzice bez uzależnienia czy choroby. A zatem:

- gdy rodzic jest szczególnie surowy (nakazy, zakazy, kary itp.),
- gdy rodzic jest zdominowany przez postawy wynikające z emocji złości,
- gdy rodzic jest ciągle krytyczny,
- gdy rodzic  wychowuje w poczuciu, że wszystko jest albo czarne albo białe,
- gdy rodzic częściej karze i surowiej, niż nagradza,
- gdy rodzic jest chłodny emocjonalnie i skrajnie zracjonalizowany.


Problem (lub cecha) rodzica na tyle wtedy dominuje w jego życiu i otoczeniu, że zbliżanie się i oddalanie dziecka w relacji ze swoim rodzicem, dzieje się w takim rytmie, w jakim przebiega problem tego rodzica. Rodzic raz jest zachęcający i otwarty, a chwilę potem staje się zamknięty lub impulsywny. W oczach dziecka oznacza to, że stał się z przyjaznego zagrażającym. Taki rytm relacji kształtuje u dziecka poczucie ambiwalencji. Chce się zbliżyć, ale boi się zbliżyć. Gdy się odważy, to ryzykuje, że zostanie odtrącone. Taka ambiwalencja z czasem utrwala się w konstrukcji psychicznej i generalizuje na inne osoby w życiu dorosłym.


Wyobraźmy sobie, że kilkuletni maluch uradowany przybiega z drugiego pokoju do mamusi z jakąś zabawką w ręku, której nie mógł znaleźć. Cieszy się, że wreszcie ją odnalazł i chce teraz mamie powiedzieć, że lalka albo miś jest cały i zdrowy i był pod kołdrą. Radość jest tak wielka, że dziecko musi ją jakoś uzewnętrznić. To naturalne. I gdy już podbiega do matki, chwaląc się, że znalazło ukochaną zabawkę, to na swoje nieszczęście trafia na jej zły humor (może po wypiciu, może po tym jak w pracy szef ją zganił, albo po prostu ma zły dzień) i ona odpowiada dziecku, np.  "Nie zawracaj mi teraz głowy głupotami. A na drugi raz pilnuj swoich rzeczy, bo jesteś bałaganiarz i nic dziwnego, że wszystko ci ginie." Z doświadczenia i obserwacji wiem, że odpowiedź może mieć bardziej niewybredną formę.
Mamusia może jeszcze np. powiedzieć po prostu: "A co ty mi tu pieprzysz, kiedy ja się martwię za co dam ci jeść." Nie mówiąc już o "wypitym" tatusiu, który może np. powiedzieć jeszcze prościej: "A wypierdalaj z tą zabawką do siebie".

Jeszcze jedna sytuacja z życia: wraca dziecko ze szkoły zadowolone, że dostało czwórkę plus z trudnego dyktanda, albo z czegoś innego, co także było dla niego wysiłkiem. Wbiega do domu, szuka rodzica i z radością oznajmia swój zwycięski stopień, na co rodzic, z miną zależnie od tego w jakim jest nastroju, odpowiada: „jak przyniesiesz piątkę, to będziemy się cieszyć; to wtedy pogadamy". Dziecko zgaszone, wraca do siebie i już wie, że nie jest tak fajne i zdolne jak myślało.

Najgorzej jest, gdy dziecko uczy się, że podchodząc do rodzica z radością albo nadzieją na wsparcie, czułość, radę ryzykuje, że dostanie odpowiedź agresywną. Ryzykuje, że trafi na moment, w którym tatuś wściekły na mamusię o coś tam, będzie na takim poziomie swojej złości, że już nie będzie nad nią panował. Wtedy dziecko może stać się ofiarą takiej kumulacji pod byle pretekstem. Tatuś zaczyna od "wypieprzaj", potem klaps, a kończy na pasku. 

Mamusia nie gorsza, bo może być akurat w chwili, gdy rozpamiętuje wszystkie swoje porażki miłosne. Choćby jako samotna matka, której ciężko, i która nie ma komu się wyżalić, może dziecku wystrzelić,  np. „To wszystko przez ciebie. Gdyby nie ty, już byłabym z kimś szczęśliwa". Gorzej, gdy mamusia cierpi na depresję, bo wtedy jest już tak bardzo skoncentrowana na sobie i swoich porażkach życiowych, że dziecko w ogóle nie ma szansy prawidłowo przewidzieć jej reakcji.

Przykłady, które przytaczam, to kropla w morzu najróżniejszych tego typu sytuacji. Jednak podstawową cechą takich zdarzeń życia codziennego w relacji dziecka z jego rodzicem, jest odrzucenie przez rodzica tego, z czym dziecko w danym momencie przyszło.  Jeśli rodzic reaguje negatywnie na pozytywną „sprawę", z którą przyszło do niego jego dziecko, to  znaczy, że odrzuca w danym momencie uczucia swojego dziecka. 


Odrzucenie jest zawsze wtedy, gdy rodzic komunikuje swojemu dziecku coś przeciwnego, negującego, ten komunikat, z którym dziecko się zbliżyło. Każdą taką sytuację, każde dziecko bierze do siebie i traktuje jako odrzucenie jego osoby.

Im częściej oraz im więcej takich sytuacji, tym większe prawdopodobieństwo, że dziecko nauczy się, że zbliżanie się do rodzica ( w jakimkolwiek celu) staje się mało bezpieczne, bo mało przewidywalne, a zatem grozi odrzuceniem

Dziecko nauczy się po prostu, że nie warto mówić o czwórce, bo nikt się do tej pory z tej czwórki z nim nie cieszył. Nie warto biec do mamy, czy taty z radosną wiadomością, bo nie wiadomo w jakim humorze będzie któreś z nich i może się okazać, że znowu nie w porę, nie na miejscu itp.

To są warunki, które sprzyjają wytworzeniu przekonania, że podchodzenie za blisko do najważniejszych osób w naszym życiu, jest mało przewidywalne, a nawet mało bezpieczne. 

Tymczasem zdolność do przewidywania reakcji, ważnego dla nas człowieka, jest jednym z najważniejszych elementów poczucia bezpieczeństwa, w relacji z tym człowiekiem. 

Mając ukształtowaną w relacji ze swoim rodzicem ambiwalencję "pragnę zbliżenia/boję się zbliżenia" kształtujemy strategie kontaktu z osobami bliskimi w dorosłości. Najczęściej taką strategią jest nie podchodzenie i nie pozwalanie na podchodzenie. Taki stan rzeczy łatwiej postrzegać jako przewidywalny. Kiedy nie podejdę, to wiem, że nic się nie wydarzy, a przede wszystkim nie wydarzy się odrzucenie.

Z takim m.in. przekonaniem funkcjonują w dorosłości osoby unikające bliskości.
Z takim przekonaniem żyją samotnie, nawet gdy są w związku. 
Takie przekonanie i taka strategia bywają często nieświadome. 


Osoby chcące skorzystać z porady zapraszam TUTAJ

Popularne posty z tego bloga

Picasso i schizofrenia

Słaby charakter, czyli mała odporność psychiczna - przejawy

Seks w żałobie