Wolność...?

/fot. D.Ż./
Uważam, że na obecnym etapie mojego rozwoju biopsychospołecznego  szukanie wolności w interakcji z drugim człowiekiem jest pomyłką.  Jeśli pojmowałbym wolność  jako swobodę wyrażania siebie w taki sposób, w jaki chcę siebie postrzegać i w związku z tym wyrażać w danym momencie, to mogę jedynie oczekiwać nasilenia frustracji. Uważam, że niemożliwa jest także, tzw. wolność wewnętrzna, bo którąkolwiek perspektywę przyjmę, to w każdej, prędzej czy później, mogę spotkać się z jakimiś ograniczeniami - choćby z tego powodu, że sama fizjologia percepcji ma swoje wyraźne ograniczenia, np. w ramach możliwości postrzegania koloru. 



Moim zdaniem istotą interakcji człowieka z drugim człowiekiem, a przede wszystkim z samym sobą jest nieustająco i bieżąco modyfikowana samokontrola z możliwie wyraźnym rozpoznaniem jej granic. Taką samokontrolę rozumiem jako hamowanie impulsów wynikających z frustracji i prowadzących do rozładowania jej w swobodnym zachowaniu. Wiąże się to z koniecznością odnajdywania rozmaitych związków i kształtowaniem umiejętności posługiwania się nimi w każdej codziennej sytuacji. To wystarczająco absorbujące jak na jedno życie. Uważam, że tego typu samoobserwacja może być sposobem wpływania na fizjologię i w związku z tym przyczyniać się do tworzenia korzystniejszych warunków biopsychospołecznego funkcjonowania. 
Mózg ludzki nie jest zdolny uwolnić umysł, który wytwarza dla siebie samego, bo oznaczałoby to dla niego porzucenie - swoiste biologiczne rozdzielenie. Gdy człowiek porzuca samego siebie w tym znaczeniu, to umiera w sensie dosłownym, bo mózg przestaje pracować i przestaje tym samym wytwarzać swój własny umysł. Uważam, że dopóty jest to niemożliwe dopóki mózg pozostaje przy życiu - nawet, gdy mamy do czynienia z najbardziej wąskim gardłem świadomości do jakiego może dojść, np. w wyniku uszkodzenia mózgu.
Mózg ludzki "potrzebuje" stałej kontroli nad umysłem i jednocześnie "potrzebuje" być kontrolowanym przez własny umysł dopóki żyje. Jest to zależność o charakterze biologicznym, której nie może wg. mojej wiedzy sprostać żadna idea, która powstanie na gruncie umysłu, np. za pomocą systemu znaków komunikacyjnych, takich jak język. Trzymanie się rozmaitych idei może samo w sobie być konstrukcją służącą regularnemu rozładowywaniu napięcia biologicznego, psychicznego lub społecznego i w związku z tym dawać poczucie złudnej wolności. Złudnej dlatego, że to konstrukcja złożona z idei, czyli czysto abstrakcyjna! Ścieranie się w obrębie abstrakcyjnej konstrukcji jest dla mnie raczej tylko odzwierciedleniem tej biologicznej zależności między mózgiem a umysłem i tym samym przejawianiem się jej w obszarze abstrakcji, a nie wolnością.
Czy mam prawo do spojrzenia na wolność z perspektywy tej porcji wiedzy akademickiej, która jest mi dostępna? Teoretycznie mam prawo. Czy to określa moją wolność? Uważam, że nie, bo ta perspektywa - choć naukowa - również ma swoje ograniczenia, w tym ograniczenia wynikające z tego jak konfiguruje się ona z moim własnym umysłem. Poza tym zawsze może znaleźć się ktoś, kto zechce rozładować swoją frustrację odmawiając mi prawa do mojej perspektywy, a może i nawet przyznając mi je, zachowując się w sposób bezpośrednio lub pośrednio oddziałujący na nią, np. słowem. Frustrację wynikającą choćby tylko z samego faktu posiadania własnej perspektywy i potrzeby jej ochronienia lub zaznaczenia w przestrzeni. Kto i w którym momencie takiego oddziaływania na siebie nawzajem będzie wtedy bardziej lub mniej wolny, i czy w ogóle będzie wolny?

Popularne posty z tego bloga

Picasso i schizofrenia

Słaby charakter, czyli mała odporność psychiczna - przejawy

Seks w żałobie