Biologiczna konieczność a świadoma dobrowolność
Świadome rodzicielstwo/świadome opiekowanie się dorastającym człowiekiem wymaga przede wszystkim świadomości tego, czy nadaję się do roli rodzica w tym momencie mojego życia. Warto też rozważyć, czy w ogóle nadaję się do tej roli z określonymi doświadczeniami i predyspozycjami emocjonalnymi. Nie jest regułą, że zdolność reprodukcyjna jest zdolnością kooperacyjną budowania relacji z drugim człowiekiem. Lepiej nie mieć dzieci, niż mieć wątpliwości co do tego, czy je bardziej uszczęśliwiam, czy może bardziej krzywdzę - nawet gdy nieświadomie. W mojej praktyce zawodowej spotykam rodziców szukających pomocy psychologicznej dla swojego dziecka. Zwykle mówią "coś jest nie tak z moim dzieckiem, nagle zmieniło się nie do poznania - nie wiem już co robić".
Po
pierwsze dobrze, że jesteś/cie u psychologa. Po drugie zasmucę was, bo musicie wiedzieć, że każde dziecko z problemem, to dziecko rodziców z
problemami! Nie można skutecznie pomóc dziecku, jeśli rodzic nie
zrozumie, że przede wszystkim on sam potrzebuje pomocy psychologicznej.
Ile matek przyszło już do mnie ze swoimi dziećmi, tyle z nich miało
poważne problemy we własnej przeszłości, we własnym związku intymnym, we
własnym wewnętrznym świecie. Ojcowie rzadziej chcą towarzyszyć wizycie u
psychologa, bo częściej albo mają więcej do ukrycia, albo boją się
bardziej niż kobiety, że rozkleją swój wizerunek albo ich nie ma. Tym
nie mniej zdarza się, że przychodzą - czasami z własnej woli, a czasami
pod presją. Ze
smutkiem patrzę na rodziców, którzy poświęcają zdrowie psychiczne
swoich dzieci w imię ukrycia swoich własnych problemów emocjonalnych.
Pamiętam jedną osiemnastolatkę, którą znosiły rozmaite lęki, a która - jak się dość szybko okazało - była ofiarą dyskryminacji szkolnej oraz alkoholizmu swojego ojca i zdrad małżeńskich matki. Na pierwsze spotkanie przyprowadził ją ojciec mówiąc, że ani on ani matka nie chcą brać udziału w spotkaniu. Osiemnastolatka ma prawo samodzielnie korzystać z pomocy specjalistycznej, ale najczęściej jest wciąż zależna finansowo od opiekunów. Dziewczyna zyskała więc świadomość kilku istotnych dla niej związków objawów z sytuacją rodzinną i kilka technik radzenia sobie z lękiem i już po kilku spotkaniach wyraźnie osiągała względną stabilność. Wystarczająco wyraźnie, by zauważono to w jej rodzinie. To w tym momencie pierwszego rzutu poprawy, jak spod ziemi wyskoczyła mamusia pod pretekstem, że tym razem ona przywiozła córkę i może zaczekać w korytarzu aż spotkanie się skończy. Szanowna mamusia dopiero poszerzyła mój horyzont zawodowy, gdy okazało się, że całe spotkanie przesiedziała pod drzwiami gabinetu podsłuchując. Gdy zbliżał się termin następnego spotkania dziewczyna zadzwoniła i powiedziała, że nie może już więcej przyjechać, bo matka jej zabroniła. Zapytałem czy matka jakoś uargumentowała swoje stanowisko, na co dostałem odpowiedź, że dziewczyna została skarcona za to, że podczas spotkania z psychologiem mówiła nie tylko o sobie, ale i o innych członkach rodziny. Matka nie chciała porozmawiać na ten temat. To była pouczająca i smutna zawodowa lekcja rodzicielskiej władzy, która sięga nawet tam, gdzie wydawałoby się, że nie może już sięgnąć! Nie pierwsza i nie ostatnia lekcja...
Pamiętam jedną osiemnastolatkę, którą znosiły rozmaite lęki, a która - jak się dość szybko okazało - była ofiarą dyskryminacji szkolnej oraz alkoholizmu swojego ojca i zdrad małżeńskich matki. Na pierwsze spotkanie przyprowadził ją ojciec mówiąc, że ani on ani matka nie chcą brać udziału w spotkaniu. Osiemnastolatka ma prawo samodzielnie korzystać z pomocy specjalistycznej, ale najczęściej jest wciąż zależna finansowo od opiekunów. Dziewczyna zyskała więc świadomość kilku istotnych dla niej związków objawów z sytuacją rodzinną i kilka technik radzenia sobie z lękiem i już po kilku spotkaniach wyraźnie osiągała względną stabilność. Wystarczająco wyraźnie, by zauważono to w jej rodzinie. To w tym momencie pierwszego rzutu poprawy, jak spod ziemi wyskoczyła mamusia pod pretekstem, że tym razem ona przywiozła córkę i może zaczekać w korytarzu aż spotkanie się skończy. Szanowna mamusia dopiero poszerzyła mój horyzont zawodowy, gdy okazało się, że całe spotkanie przesiedziała pod drzwiami gabinetu podsłuchując. Gdy zbliżał się termin następnego spotkania dziewczyna zadzwoniła i powiedziała, że nie może już więcej przyjechać, bo matka jej zabroniła. Zapytałem czy matka jakoś uargumentowała swoje stanowisko, na co dostałem odpowiedź, że dziewczyna została skarcona za to, że podczas spotkania z psychologiem mówiła nie tylko o sobie, ale i o innych członkach rodziny. Matka nie chciała porozmawiać na ten temat. To była pouczająca i smutna zawodowa lekcja rodzicielskiej władzy, która sięga nawet tam, gdzie wydawałoby się, że nie może już sięgnąć! Nie pierwsza i nie ostatnia lekcja...
Inny
przykład, w którym mamusia - jak się okazało - krzykami, groźbami i pięścią wyrażała swoje niezadowolenie za każde przewinienie swojego kilkunastoletniego syna. Przyprowadziła go autorytarnie do mojego
gabinetu po tym, jak sięgnął po nóż, który przystawił sobie do gardła,
gdy urządzała mu kolejną awanturę w kuchni. Oczywiście uznała, że jest
nienormalny. Chłopak był zdesperowany, poturbowany psychicznie i miał
symptomy depresji dziecięcej. Mamusia natomiast w swojej własnej
depresji, a tatuś całymi dniami nieobecny, bo zapracowany, by zarobić na
życie. Już i tak dużym wysiłkiem, na który mogła zdobyć się ta kobieta
podczas spotkania, to smutna opowieść o tym, jak sama była musztrowana
przez swoją matkę i jak wiele wycierpiała z tego powodu. Niestety nie
zna innych metod opanowania tego cyt. "całego bajzlu". Słowem, matka
wyćwiczona w technikach budowania smutku! Cóż, miała ofertę nauczenia
się nowych strategii - nie skorzystała. A chłopak w okresie
dorastania, czyli w najtrudniejszym psychofizjologicznie momencie życia. Nie wspominając już o tym, jak wielkim wysiłkiem dla
całej rodziny był proces adaptacji do nowych warunków życia na
emigracji. W gabinecie psychologa są smutne historie i wiele bezradności
mimo dostępnych możliwości pomagania. Mamusie i tatusiowe to temat
niewyczerpany.
Najbardziej
oczywista oczywistość psychologiczna zawsze odbija się rykoszetem na
dzieciach, które potem... cóż, wierzą w ten wykreowany przez ich
opiekunów, smutny obraz rodzinnej rzeczywistości i czasami powielają
schemat, że mimo wszystko rodzina jest najważniejsza! Wielka bzdura.
Rodzina to biologiczna konieczność, która trwa o wiele za długo jak na
jedno życie. Człowiek to ssak, który potrzebuje opieki najdłużej spośród
wszystkich gatunków na Ziemi. To naprawdę wystarczająco dużo czasu, by
mózg ulepić tak, jak się komu podoba. Zatem, rodzina może być
najważniejsza, ale nie musi. Najważniejsze jest czynienie świata lepszym
krok po kroku, dzień po dniu zaczynając od siebie samego, a nie
wskazując palcem na zasłonę dymną, którą często są dzieci. Najważniejsze
może być coś innego, każdego kolejnego dnia!
Podoba mi się poniższy spot "rodzicielski"