Zastraszanie powietrza
Stoję na przystanku. Piękna, słoneczna pogoda i przedpołudnie. Przed moimi oczami przechodzi parada codzienności. Wygląda tak. Idzie kobieta z zakupami, idzie babcia z zakupami, idzie kilka podobnych kobiet i podobnych babć z zakupami. Nagle pojawia się brzuch - jak w przenoszonej ciąży. Wolnym krokiem wchodzi reszta masy męskiej. Właściwie to się toczy. Gdyby nie przypadkowe spojrzenie w dół, to nie zauważyłbym następnego uczestnika parady. Tuż za słoniem drobnymi kroczkami idzie mała, szczupła, może pięcioletnia dziewczynka. Ciągnie za sobą wózek. Taki, jaki ciągną ze/a sobą na zakupy emeryci. Z wózka wystaje ramię gitary. Jakie mamy chodniki, to nie trzeba mówić. Gitara zabrzdąkała, a dziecko podskoczyło.
Nie wypadły jednak z równowagi i szły dalej.
- Tylko nie wywal tej gitary z wózka. - Słyszę jak mówi następna uczestniczka parady.
Jest nią druga połowa pierwszego uczestnika. Taka duża mamusia, że jeszcze bardziej dziwię się sobie, że zauważyłem dziecko z gitarą między tymi okazami.
Rzecz w tym, że mamusia mówiąc to, wcale nie spojrzała na córeczkę. Plecy tatusia to cały jej horyzont. On chyba o tym wie. Na dowód odpowiedział, nie odwracając głowy:
- Jak wywali tę gitarę, to dostanie taki opier...l, że się sama przewróci.
- No właśnie - postawiła kropkę mamusia.
A co na to dziewczynka, to nie wiem. Nie wiem też, na które z nich i z jakim wyrazem buzi spojrzała, bo parada w ciągłym ruchu i kruszyna stała się już niewidoczna. To się nazywa ochrona.
Usiłuję sobie wyobrazić, jaki będzie ten opier...l, jeśli dziewczynka potknie się i padnie na chodnik razem z gitarą, przy innej okazji. Może ten opier...l wbije ją między kostki chodnikowe...
A może trzeba mieć nadzieję, że nie zauważą, co pod brzuchami im się pęta..., bo gitarę będą opatrywali..., czy co tam będzie innego w wózku.