Warszawa brzydka - Warszawa piękna
Taki sposób postrzegania, komentowania, opisywania, a także traktowania Warszawy jest prostym czarno – białym schematem pozwalającym mózgowi całkowicie uniknąć wysiłku poznawczego. Łatwo jest powiedzieć, że Warszawa jest piękna, gdy za piękno uważa się stalinowskie ostentacyjne molochy, za którymi stoi szkaradna idea dominacji nad polską kulturą i tożsamością, jak w przypadku Pałacu Kultury i Nauki. Z drugiej strony nie wszystkie architektoniczne produkty stalinizmu są pozbawione estetycznego czy funkcjonalnego wyrazu. Architektura tamtego okresu nawiązywała do klasycyzujących pomysłów osiemnastego wieku, choć na pierwszy rzut oka trudno to dostrzec. To PKiN właśnie jest pomysłem rodem z czeluści nieokiełznanej ideologicznie wyobraźni ciężkich komunistów złapanych w sidła rywalizacji z amerykańskością. W tym właśnie źródło powinowactwa nieszczęsnego, przypiętego Warszawie jak pięść do oka radzieckiego molocha z jeszcze bardziej nieszczęsnymi molochami nowojorskimi. Te z kolei komicznie wyciągnięte ku niebu w złudnym przekonaniu, że nawiązując do najpiękniejszych europejskich osiągnięć doby oświecenia, a nawet renesansu staną się szczytem myśli architektonicznej. Ot, jak proste sprzęgnięcie naśladownictwa i rywalizacji między Moskwą a NY zatacza w centrum Warszawy smutne koło ludzkiej słabości.
Łatwo też powiedzieć, że Warszawa jest piękna tylko tam, gdzie zostały jej przedwojenne szczątki jak w przypadku choćby cudownej barokowej fasady kościoła Wizytek na Krakowskim Przedmieściu, czy budynku hotelu Bristol po sąsiedzku. Z takiego osądu już prosta droga do często słyszanego wyroku „Warszawa była piękna tylko przed wojną, a teraz to brzydactwo”. W ten sposób dochodzimy do sentymentalizmu zawężonego do fragmentu Traktu Królewskiego, gdzie Nowy Świat i Krakowskie Przedmieście stanowią o całości, bo poza nimi tzn. na wschód rzeka, za którą inny świat, na północ i na południe pola, a na zachód biedota żydowskiej kasty i za nią znowu pola, pola, pola, aż w którymś momencie Pole Elekcyjne i koniec.
Równie łatwo zdeprecjonować, co wywindować piękno Warszawy, które ograniczało się do kilku zaledwie ulic, a potem przybrało formę gruzowiska. Wystarczy posłuchać dawnych audycji Jerzego Waldorfa, żeby to zrozumieć, popatrzeć na dawne zdjęcia i filmy. I to gruzowisko właśnie jest prawdziwym początkiem, którego moc w tragicznym akcie końca Warszawy, którego życzyli sobie i próbowali dokonać najwięksi europejscy zbrodniarze. Miasto, które miało zniknąć z powierzchni ziemi – ziemi, która w tym miejscu nie jest zbyt łaskawa dla mieszkańców, bo trudna skarpa, bo wielka, kapryśna i zmieniająca się rzeka, bo klimat impulsywnie dający się we znaki. Miasto zmasakrowane atakami z dwóch sąsiedzkich stron! Stolica środkowoeuropejskiego państwa, które podnosiło się z obcego mocarstwowego upokorzenia. Jak entuzjastycznie jadący po spełnienie marzeń kierowca modernistycznego samochodu zmiażdżony nienawiścią i tępą mordą pijaczyny, który nadjeżdża ze wszystkich stron nie myśląc, co robi, byle zrobić to, co mu kazano. Czy z tak zaaranżowanego morderstwa można ujść z życiem? Czy możliwe jest uniknięcie tragicznej, wieloletniej śpiączki, w którą zapadł mózg, bo okazała się jedynym możliwym sposobem na przeżycie? W tak zmasakrowanym organizmie powstaje niezliczona ilość ran, które zabliźniają się powoli i brzydko. Medycyna estetyczna sama dopiero uczy się chodzić. Tak zmasakrowany organizm, gdy powraca do życia to nie umie mówić, choć mówił płynnie, nie umie się ruszać, choć biegał w maratonach, nie umie podejmować nowych wyzwań, choć budował prudentiale, nie umie rozwiązywać wielu problemów, z którymi radził sobie sprawniej, niż inni.
Warszawa jest organizmem szczególnym, niepowtarzalnym i nieporównywalnym z żadnym innym w skali światowej. Wymyka się całkowicie prostej kategorii piękna vs brzydka. Ten schemat jest zwykłą bezmyślnością zasadzoną na powtarzaniu cudzych, płytkich opinii, a nie refleksyjnością, której słusznie domaga się Warszawa. Stolica Polski żyje i odzyskuje siebie w swojej polskości. Po wielu latach intensywnej rehabilitacji stoi na własnych nogach i zyskuje coraz większą świadomość siebie, choć jeszcze wiele lat pracy przed nią.
Zdejmuję kapelusz gdy chodzę jej ulicami, by poczuć wiatr, w którym wciąż słychać oddechy wszystkich, którzy o nią walczyli. Niech żyje.