Krakowski "skandal... narodowy"


W Teatrze Starym w Krakowie część widzów przerwała spektakl "Do Damaszku". Muszę przyznać, że bez względu na zaplecze tej "akcji" czy zaplanowana, czy spontaniczna; czy taka politycznie czy owaka, to podoba mi się ona. Nie znam spektaklu, więc nie mogę wypowiadać się o reżyserskiej propozycji. Myślę jednak, wnioskując z treści kierowanych przez buntowniczych gości teatru do aktorów grających w spektaklu, że pod emocjonalną, impulsywną i miejscami obraźliwą formą tej interakcji (z obu stron) kryje się rzecz ważniejsza, niż to co, kto i komu... Słowem, to pretekst do dyskusji, do wyrażenia czegoś więcej.



Myślę, że gdy odbiorca krzyczy z widowni do aktorki (Doroty Segdy), że była "Faustyną" (mowa o doskonałej roli filmowej tej aktorki wiele lat temu), to może przejawia coś głębszego, niż jakby chcieli niektórzy, proste utożsamianie aktora z graną przez niego postacią vide pomylenie umysłowe tegoż odbiorcy. To niewątpliwie wygodne myśleć, że odbiorca myli aktorkę-osobę z postacią i w istocie zwraca się do tej postaci, a nie do aktorki i w ten sposób umniejszyć jego wypowiedzi. Łatwiej tak spojrzeć na zachowanie, niż uszanować je przez głębsze przemyślenie. To nic nadzwyczajnego, że są osoby, które patrzą na aktora i widzą jedynie postać, którą dobrze wykreował. Jak inaczej patrzeć na aktora, skoro jego kontakt z odbiorcą odbywa się via postać, którą kreuje... To swoista płaszczyzna wzajemnego kontaktu. Nie oznacza, że odbiorca stracił kontakt z rzeczywistością, a tym bardziej, że ma pomieszane w głowie... (Więcej niepokoju o ewentualną utratę kontaktu z rzeczywistością mam wobec środowisk twórczych.)

Życzyłbym sobie, żeby zwrócenie się do Pani Segdy przez odwołanie się do jej dawnej roli (zakonnicy Faustyny), było w istocie odwołaniem się do ważnej kwestii, którą jest umiejętność dokonywania wyborów. Zwłaszcza w odniesieniu do osób uprawiających tak ekshibicjonistyczny zawód jakim jest aktorstwo. Jestem daleki od oceniania tej aktorki w tym spektaklu, bo jej w nim nie widziałem. Poza tym nie wypowiadam się tutaj recenzując. Pani Segda jest w tym przypadku jedynie pretekstem (wyłowionym z krzyków powyższego filmiku), ale jednocześnie dobrym przykładem, bo mocno zaistniała swego czasu w świadomości społecznej dawną swoją rolą filmową. Myślę też, że jest jednym z wielu tego typu przykładów...

Aktor, który grał określoną postać powinien brać pod uwagę ten fakt dokonując kolejnych wyborów. Im bardziej będą one przemyślane, tym bardziej spójny, a zatem i wartościowszy obraz swoich dokonań zbuduje on w sensie całościowym. Im bardziej będą to wybory pod pretekstem - "jeszcze tego nie robiłem" - tym bardziej sprzeczny będzie to wizerunek i zaprawiony ryzykiem impulsywnej oceny odbiorcy. Wybory, których dokonuje aktor powinny odnosić się zarówno do treści jak i do formy.

Uważam, że zawód aktora w naszych czasach jest zawodem mocno przeszacowanym. Widuję na warszawskiej scenie narodowej aktorów, którym obce jest już nawet słowo "artykulacja", nie wspominając o słowie "dykcja". Osoby uprawiające zawód aktora, a także reżysera zapominają coraz częściej, że są zawody bardziej użyteczne społecznie. Co gorsza zapominają, że ich przedstawiciele (gdy pozwala im na to czas) przeważnie zasiadają na widowni... A hucpa na scenie narodowej, czy to krakowskiej, czy warszawskiej; czy przejawiająca się niechlujstwem warsztatowym czy osobliwą propozycją reżyserską, raczej będzie widoczna gołym okiem...


P.S. Myślę też, że jeśli twórca dokonuje dynamicznych zmian w obrębie tzw. konwencji kontaktu ze swoim odbiorcą, to ma do tego prawo także ów odbiorca. Jest to naturalna konsekwencja. Powiedziałbym... równościowa.

Popularne posty z tego bloga

Picasso i schizofrenia

Słaby charakter, czyli mała odporność psychiczna - przejawy

Seks w żałobie